.

.

poniedziałek, 24 maja 2010

Storczyk właśnie zakwitł...



Pozazdrościłam Cyrylli broszki i... oczywiście zrobiłam ją sobie - po swojemu!

niedziela, 23 maja 2010

Tak od niechcenia...


... zrobiłam kolejne broszki... Podobno lato ma być równie deszczowe jak wiosna, co zapewne zaowocuje wysypem ciekawych prac na blogach. Po cichutku coś tam sobie dłubię nowego - jak wyjdzie, to się niebawem pochwalę.
Tymczasem polecam nalewkę pod szumną nazwą "bożonarodzeniówka".

Bierzemy największy słój, jaki znajdziemy pod ręką i kolejno wkładamy

- owoce sezonowe w dowolnej kolejności przesypując  trzcinowym cukrem, ewentualnie zamiast cukru dodajemy miód i zalewamy 100 ml spirystusu po każdej warstwie. Owoce dorzucamy oczywiście przez całe lato i jesień. Możemy dla podsycenia smaku dorzucić wędzone śliwki (najlepiej kalifornijskie) i rodzynki. Dodajemy również odrobinę cynamonu i goździków. Jedną warstwę powinny stanowić cytryny pokrojone w plastry lącznie ze skórką (wyparzoną). Dwa tygodnie przed świętami cedzimy wszystko przez gazę dwu- lub trzykrotnie (nalewka jest mętna) i rozlewamy do butelek. Otrzymaliśmy produkt wysoce rozweselający, o dużej sile rażenia. Postępujmy z nim zatem rozważnie. Polecam go jako  rozgrzewacz na zimowe wieczory. Niezawodny na tzw. "babskie posiady", na otarcie łez nieszczęśliwie zakochanej przyjaciółki i tym podobne...

A teraz kontemplujcie  moje antydepresanty. Pewnie wylosujecie je w którymś candy:







czwartek, 20 maja 2010

Zabawa w dziesiąte zdjęcie...


Dom, którego już nie ma...

Niestety nie jest to kolejne zdjęcie na moim obecnym kompie, ponieważ dziesiąte zdjęcie jest juz zamieszczone na moim blogu. Zamieściłam zeskanowane zdjęcie z ogrodu przed domem, w którym juz od dwóch lat nie mieszkam.  Chcę Wam pokazać pierwszą roślinę, jaką zasadziłam zanim jeszcze dom został wybudowany - jest to opleciony na słupie energetycznym milin amerykański. Bardzo wdzięczne pnącze, które jak już się zaaklimatyzuje w naszych warunkach pięknie kwitnie i bardzo szybko rośnie - tym piekniej kwitnie im gorzej się go traktuje. Po prostu jesienią należy go mocno przycinać, ponieważ pączki kwiatowe zawiązują się tylko na pędach jednorocznych. Prezentowana na zdjęciu roślina ma około 10 lat. Obiecałam sobie, że jeżeli jeszcze kiedyś będę zakladać ogród będzie to pierwsza posadzona w nim roślina...

Duch kota Miau :


Miau - bo tak nazwaliśmy podarowane  kocię - to był kot z silnym charakterem. Wiele kocich znajdek przewinęło się przez nasz dom, ale tego zapamietaliśmy szczególnie. Na zdjęciu z prawej strony Miau wykonuje ekwilibrystyczne wygibasy usiłując się utrzymać na wiotkich gałązkach migdałka, a musicie wiedzieć, że Miau był wielkim, grubym kociskiem... Pokładaliśmy się ze śmiechu obserwując, jak w 20-stopniowy styczniowy mróz godzinami poluje na wiewiórkę śmigającą po ogrodowych drzewach. Z wielką cierpliwością wspinał się na drzewo, wchodziła na konar na którym wiewiór sprytny siedział i ostrożnie przemieszczał się na koniuszek najcieńszej gałązki - a wtedy wiewiór przebiegły śmigał na drzewo obok! I taka scenka powtarzała się kilka razy na dzień. Miau był niepocieszony i nie ustawał w wysiłkach upolowania wiewiórki. Po jakimś czasie znaleźliśmy przy wyjeździe na drogę martwą wiewiórkę prawdopodobnie potrąconą przez samochód, a Miau ...
Moja córka wyjechała do Irlandii, a Miau zniknął kilka dni później i nigdy nie wrócił. Do dziś wspominamy, że poszedł za nią....

sobota, 15 maja 2010

Ciągle pada...




Aura nie zachęca do odbywania wycieczek rowerowych i dlatego powstały kolejne broszki.

poniedziałek, 10 maja 2010

Przychodzi baba do lekarza...

....i okazuje się, że ma zapalenie oskrzeli i zapalenie gardła.
Na drugi dzień baba udaje się do stomatologa w celu załatania małego ubytku w górnej dwójce. Wizyta przebiega przyjemnie - nic nie boli, doktor młody, przystojny, kompetentny i nie za bardzo uszczuplił finanse baby. Wraca baba szczęśliwa do domu, a na drugi dzień ..........wargi spuchnięte niczym po botoksie! Pociecha się obśmiewa, że mam śmieszny "dziubek" .... i tak przez cały tydzień!
Pogoda barowa, w tv same gadające "gugały", oblicze nikczemnie boli - i tak oto z nudów powstały kolejne broszki:





Sorry - zdjęcia niezbyt ładne z powodu braku słoneczka

 Księciunio panicznie boi się burzy, więc po pierwszych grzmotach lokuje się we wnęce biurka.

Kocham cię jak Irlandię.....

Spoglądam w okno i co widzę? Ciągle pada i pada... ale jest cudownie soczyście zielono. Ten widok przypomina mi pobyt w Irlandii w  lipcu 2007 roku, kiedy to wybraliśmy się odwiedzić mieszkającą tam wówczas córkę. Podczas naszego pobytu przez 2 tygodnie padało, padało i padało i WIAŁO. Najwyższa zanotowana temperatura w ciągu dnia nie przekroczyła 17 stopni celsjusza. Klimat tamtejszy wydał mi się mocno depresyjny i mimo uroków wyspy stwierdziłam, że mieszkać bym tam nie chciała. Turystyczny pobyt - każdemu polecam. Jest pięknie zielono, przestrzennie, sporo zabytków do zwiedzenia i  dzikie, odludne, niezurbanizowane okolice. Tylu zachwycających tęcz naraz nie widziałam nigdy wcześniej. Pierwsze wrażenie po zjeździe z promu (podróżowaliśmy do celu samochodem przez Europę i następnie z Anglii promem) : oto wjechaliśmy do kraju hobbitów: ogromne przestrzenie i małe urocze domki gdzieniegdzie, mało ludzi i wszyscy uśmiechnięci! Kolejne moje zdziwienie - w ogrodach rosną PALMY. Okazuje się, że tamtejszy klimat bardzo im służy. Podziwiałam piękne, wypielęgnowane ogrody z zazdrością, wspominając ile to kosztownej wody musiałam co roku zużyć aby mój ogród prezentował się w miarę dobrze. Na zamieszczonych zdjęciach widać jakie rozmiary osiągają tam rośliny - na zdjęciu z lewej strony widać najzwyczajniejszą tuję ogrodową, która po co najmniej stu latach osiągnęła prezentowane rozmiary. Zdjęcie pośrodku przedstawia cmentarz o tak urokliwym charakterze, że chce się tam spacerować jak po baśniowym ogrodzie. Na zdjęciu po prawej stronie możecie podziwiać moją osobę w sąsiedztwie omszałej jabłonki o bliżej nieokreślonym wieku (rośnie w przyzamkowym ogrodzie w Lismore już od dobrych kilku setek lat i OWOCUJE!).  Przeciwdeszczowe "przepiękne" wdzianko w odblaskowym zielonym kolorze i przykrótkie gatki - to niezbędny ekwipunek tubylca. Niestety pakując się do podróży nie przewidziałam, że znajdę się w krainie deszczowców i natychmiast po przyjeździe przyjżawszy się miejscowym elegantkom, pobiegłam do nabliższego sklepu i dokonałam stosownych zakupów. W związku z monotonną pogodą niemal na każdym zdjęciu, jakie wtedy zrobiono występuję w tym "twarzowym" stroju i z .... parasolką. W związku z parasolką byłam obiektem nieustannych kpin, ponieważ w Irlandii prawie nikt nie korzysta z takiego sprzętu. Tambylcy przyzwyczajeni są do opadów i zahartowani na wszelkie niepogody. Panie preferują krótko ostrzyżone włosy i wygodne, sportowe ubiory. Dzieci nawet w zimie ubiera się w krótkie spodenki i bluzeczki z krótkim rękawem. Na własne oczy widziałam niemowlęta noszone przez matki w nosidełkach, ubrane jedynie w body i skarpetki ( tylko  17 stopni ciepła w porywach). Jestem zmarzluchem i takie widoki są dla mnie szokujące - ale co kraj, to obyczaj!
Tymczasem za oknem nieśmiało wyjrzało słoneczko...

klify na Moherach:

niedziela, 9 maja 2010

Trochę techniki i baba się gubi...


Zobaczcie co ostatnio nadziergałam i przedstawiam w nowej oprawie.
Ostatnio prześladuje mnie przekonanie, że za niczym nie nadążam - a przecież nie jestem jeszcze taka stara... Zazwyczaj chwytałam w lot wszelkie nowinki techniczne a tu okazuje się, że narzędzie pt. PhotoScape znają prawie wszystkie blogowiczki. Zawstydziwszy się niezmiernie swoim zacofaniem czym prędzej udałam się po nauki do mojej starszej córuchny i właśnie możecie podziwiać pierwsze ich efekty. A serwetki - jak zwykle nic nowego...
Przypomniało mi się, jak przed wieloma laty pisałam swoją pracę dyplomową nt. handlu w internecie. Aby uwiarygodnić tekst dokonałam pierwszego zakupu w jednym z pierwszych polskich sklepów internetowych - w postaci książki (ponieważ wtedy można było tą droga nabyć tylko książki, kasety video i płyty kompaktowe). Płatności nie dokonywało się w sieci, należność regulowało sie przy odbiorze przesyłki. Niewiele osób wiedziało wtedy, że internet stał się nowym kanałem dystrybucji i większość bała się tej formy dokonywania zakupów jak diabeł święconej wody. Dzisiaj wspomniam ten fakt z pobłażliwym uśmiechem, ale wtedy byłam z siebie bardo dumna (że niby taka obyta i światowa jestem).